Prowadzenie biznesu może kojarzyć się z błogim czasem dla siebie, piciem kawki w modnych kawiarniach i od czasu do czasu porozmawianiem z kim trzeba, by podpisać dobrą umowę o współpracę. Jednak prawda jest taka, że to ciężka praca, która nie zawsze od razu daje pożądane rezultaty. Nie każdy biznes wypali, nie każdy pomysł okaże się trafiony i nie każdy odnajdzie się w roli przedsiębiorcy. Zapraszam Cię dzisiaj na rozmowę z Tomkiem Jabłońskim (Tutlo). Pogadaliśmy trochę o trudnych i fajnych momentach w Tutlo i w Startup Academy.
Ola Proksa-Bielawa: Własny biznes to dla Ciebie?
Tomek Jabłoński: Własny biznes jest bardzo ważnym aspektem mojego życia. Oczywiście nie jedynym, bo ważna dla mnie jest także rodzina. Już w czasach studenckich zakochałem się w przedsiębiorczości i w prowadzeniu własnego biznesu. Obecnie biznes to mój sens życia i moja miłość.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu firmy? Teraz i na początku.
Na wstępie do tego pytania podsumuję na jakim etapie jesteśmy jako Tutlo. Niedawno minęło 5 lat firmy liczone od pierwszej wpłaty od klienta. W tym momencie zatrudniamy w zespole ponad 130 osób oraz dodatkowo blisko 400 lektorów. Liczba płacących klientów to obecnie około 10 tys. osób. Jeżeli chodzi o generowane przychody to patrząc od 2017 roku mieliśmy 1,5 mln, w 2018 – 10 mln, w 2019 – 25 mln, natomiast w 2020 zakładamy ponad 35 mln przychodu. Być może uda się zrealizować więcej, ale przez panującą pandemię ciężko to oszacować.
Nasze wyzwania są obecnie zupełnie inne niż na początku działalności. Dawniej skupiliśmy się na tym, by robić wszystkiego po trochu i próbować różnych rozwiązań. Robiliśmy landing page, ustawialiśmy reklamy na Facebooku, sami sprzedawaliśmy, sami prowadziliśmy administracje, szukaliśmy sposobów na skalowanie firmy. Można powiedzieć, że kiedyś potrzebowaliśmy, żeby być blisko pojedynczych działań, by rozumieć jak to wszystko w firmie działa, by pozyskiwać klientów.
Teraz głównie naszą rolą jest zarządzanie całą struktura firmy, koordynowanie współpracy między działami takimi jak: sprzedaż, marketing, obsługa klienta, czy rozwój oprogramowania. Jest to bardziej praca strategiczna i praca z konkretnymi managerami (od każdego działu mamy osobnego managera, mamy też w firmie dyrektora operacyjnego). W kwestii HR skupiamy się na budowaniu wizji, zarządzaniu kluczowymi osobami w zespole, przyciąganiu talentów. Teraz nie musimy znać się na wszystkim, mamy od tego ludzi lepszych od siebie. I szczerze mówiąc myślę, że nigdy nie będziemy się znać na poszczególnych zagadnieniach tak dobrze jak nasi managerowie.
I to wszystko jest na pewno inne i trudne. Mój dzisiejszy dzień to call za callem, nieustanne rozmowy i szukanie tego, żeby być coraz lepszym w tych rozmowach, żeby lepiej komunikować to co powinno się wydarzyć w firmie, tak żeby to było z korzyścią dla wszystkich.
Co dla Ciebie jest atrakcyjniejsze? Budowanie małej firmy, gdzie jest dużo różnych aspektów do ogarnięcia ale też elastyczność czy budowanie dużej firmy bardziej Ci odpowiada?
Właśnie teraz jesteśmy na takim etapie, że ubolewamy z Damianem trochę, że nasze poczucie sprawczości w firmie maleje. Bo im większa organizacja, tym mniej właściciel czy członek zarządu może tak naprawdę zrealizować osobiście. Obecnie każdy pomysł musi trafić do kilku działów. Następnie musi zostać rozpisany na cele projektu, terminy, timeline’y itp.
Często sobie wspominamy te czasy, gdy usiedliśmy w trzy wieczory, postawiliśmy stronę na WordPressie, zrobiliśmy kampanie i pozyskaliśmy pierwszych klientów. A teraz nawet zrobienie strony trwa blisko 3 miesiące. Myślę, że na pewno jest to niełatwy moment – dojście do przemiany firmy – z małej, dość prostej w zarządzaniu, do dużej organizacji z wieloma działami. Uważam, że dużo więcej frajdy sprawia jednak ten początkowy okres, kiedy masz na wszystko wpływ. Wymyślasz coś, zaczynasz działać i jest efekt wow! Coś co wymyśliłeś za chwilę zarobiło już 1 tys zł twoimi siłami.
Czyli z was się robi takie trochę korpo, od którego uciekali ludzie w startupy…? (śmiech)
Staramy się, żeby tak nie było, jednak niestety w wielu obszarach tak już musi być. Jak jest tyle osób w zespole to musi powstać jakiś logiczny proces – trzeba ustalić co jest aktualnie priorytetem, co jest ważne a co jest mniej. Trudno, żeby cały czas ktoś gonił za pomysłami CO – founderów spółki. Nie mogą takie sytuacje powodować, że spółka traci swój cel, do którego zmierza.
Prowadzenie firmy ze wspólnikiem – kiedy to dobry pomysł?
Myślę, że to w dużej mierze zależy od własnych predyspozycji i potrzeb. Ja potrzebowałem wspólnika do wzajemnej motywacji, działań, wspólnej egzekucji, napędzania się. Niektórzy nie potrafią dogadywać się ze wspólnikami, wtedy tego nie polecam. Trzeba mieć na uwadze, że nie każdy przedsiębiorca jest dobrym materiałem na wspólnika, więc trzeba sobie wspólnika odpowiednio dobrać. To jest bardzo złożony i trudny temat. Ale ja generalnie wierzę, że biznes ze wspólnikiem ma większe szanse na sukces, bo właśnie tam, gdzie ktoś sam by odpuścił, będąc z kimś w spółce ma większe szanse by przetrwać. I dzięki temu często masz takiego doradcę, ten wspólnik jest Twoim doradcą i on Cię wspiera w byciu przedsiębiorcą. Bo bywa tak, że w rodzinie nie masz wsparcia, zrozumienia. Twój mąż, żona, babcia czy mama nie są przedsiębiorcami i nie są w stanie zrozumieć tego z czym się mierzysz.
Więc miałeś chwile zwątpienia, by odpuścić “te biznesy” i pójść na etat?
Wielokrotnie miałem taki chwile. Także we wcześniejszych projektach na przykład w Startup Academy. Był taki moment, że zorganizowaliśmy kilka szkoleń otwartych, ale sprzedaż szła coraz słabiej. Nie realizowaliśmy wtedy jeszcze projektów samorządowych. Jeździliśmy więc z Damianem po Urzędach w całej Polsce próbując zrobić z nimi jakiś wspólny projekt, jednak to w ogóle nie szło. Miało to miejsce w około 2014-2015 roku. To był bardzo trudny czas dla nas. Nie potrafiliśmy sprzedawać dużych projektów szkoleniowych. Mieliśmy na koncie powiedzmy kilka, kilkanaście szkoleń otwartych i to było wciąż bardzo mało żeby się utrzymać.
Potem, nadeszły lepsze czasy. Zaczęliśmy realizować coraz więcej szkoleń otwartych, pojawiły się też pierwsze projekty samorządowe. I zaczęło się kręcić – po pierwszym projekcie przyszły kolejne. A teraz Startup Academy działa już bez nas, świetnie sobie dalej radzi. Wszystkie te projekty są dalej realizowane.
To było ciekawe doświadczenie. Trzeba trudny okres przetrwać i konsekwentnie wierzyć w to że się uda, że każdy początek jest trudny. Robić dalej i czekać na ten sygnał z rynku. Niektórzy mówią, że trzeba poczekać aż “zaklika”. No i u nas w końcu “zaklikało”.
Później podobnie było w Tutlo. Pierwsze dwa lata były bardzo trudne. Zaczęliśmy działać w październiku 2015 r., a w 2017 r. jeszcze mieliśmy chwile zwątpienia, czy to ma sens, bo nie było z tego żadnych wynagrodzeń. Żyliśmy z dochodów w Startup Academy, a robiliśmy Tutlo licząc, że to się rozwinie. W 2017 roku nadal Tutlo się nie rozwinęło, nie było zysku, nie było pieniędzy. Zastanawialiśmy się już wtedy czy to dalej ciągnąć, ale przetrwaliśmy ten moment i w drugiej połowie 2017 roku zaskoczyło. Znów “zaklikało” i dzisiaj jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Trudny okres pomogli nam przełamać wspólnicy. Bo popatrzyli z dalszej perspektywy. I tu pojawia się właśnie ta nieoceniona rola wspólnika – żeby ten trudny okres przetrwać.
Kiedy warto się wycofać z biznesu i zacząć od nowa? Czy zawsze wtedy chodzi o czynnik ekonomiczny? A może jednak emocje i sfera psychologiczna ma na to większy wpływ?
To są dwa równoważne czynniki moim zdaniem. Czynnik pod tytułem “satysfakcja” oraz czynnik ekonomiczny. Uważam, że biznes należy przestać robić w szczególności wtedy, gdy nie daje Ci już to satysfakcji. Ludzie w biznesie nie powinni się męczyć. Kiedy robimy coś z przymusu, to przestaje nam się podobać, nie widzimy naszego rozwoju. To jest najgorsze uczucie. A jeżeli jest to jeszcze połączone z czynnikiem ekonomicznym, czyli nie ma z tego kasy, to już w ogóle sprawa jasna.
Jeżeli nie ma satysfakcji i nie ma pieniędzy, to biznes nie ma sensu. Ale jeśli jest satysfakcja, wizja rozwoju, chęć działania, a nie ma od razu gratyfikacji finansowej, to jest normalne. Przedsiębiorca na pewno nie jest sprinterem, tylko maratończykiem i musi potrafić sobie odroczyć korzyści finansowe na później. One przychodzą później, bardzo często z nawiązką, ale za kilka lat. Jest to bardzo indywidualna sprawa. Uważam, że nikt nie powinien nikomu doradzać czy dany moment w biznesie jest tym właściwym, w którym należy zakończyć działalność. To jest bardzo subiektywne, a czasem, jak już powiedziałem, sukces jest tuż za rogiem.
Trzeba być wytrwałym, walczyć. Biegniemy, choć już nie mamy tchu, już wszystko nas boli, ale meta jest coraz bliżej. Jeszcze jej nie widać, ale jest, zaraz za wzgórzem. Jak jeszcze troszkę podbiegniemy do góry, to zaraz będzie z górki. Najczęściej tak jest, i ci którzy tego nie przetrwają, odpadną. A ci co na tę górkę wbiegną, podkręcają tempo i finiszują na mecie. Bardzo w to wierzę. Nie ma tu idealnego rozwiązania, ale trzeba robić to, co daje nam satysfakcję na początku – taką motywację, energię do działania, a później również aspekt finansowy.
Jakie cechy musi mieć osoba, byś z nią współpracował / zatrudnił u siebie?
Teraz patrzymy przede wszystkim na to, czy ktoś widzi wyzwanie, szansę, okazje, czy widzi problem. Na pewno chcemy unikać osób które widzą problemy. Potem, gdy przychodzą do pracy cały czas się przybijają, frustrują problemami.
Podczas rozmowy unikamy takich słów jak “problem”. Nie ma problemu, są wyzwania, szanse, możliwości. Chcemy mieć wokół siebie ludzi, którzy mają dobrą energię, optymizm, chęć do działania, motywację. Które są ambitne, proaktywne. Na takie osoby stawiamy.
Kolejnym typem osoby, której na pewno w firmie nie zatrudnimy jest człowiek, który skupia się na pracy tylko i wyłącznie w określonych godzinach, ma na uwadze tylko swój komfort i kalkuluje każdą złotówkę w wynagrodzeniu. Takie osoby nie patrzą na rozwój. Oczywiście to jest ważne, aby pracować w określonych godzinach. Kwestie finansowe także nie mogą być pomijane, ale jeśli ktoś jest tak na tym sfokusowany i nie rozważa swojego stanowiska w perspektywie szansy, rozwoju, zadań to zawsze zapala nam się lampka, czy ta osoba ma właściwy priorytet do tego żeby z nami współpracować.
Co sądzisz o zatrudnianiu pracowników zdalnych?
To zależy od osoby. Oczywiście teraz, w czasach Covidu musimy tak pracować, nie mamy wyjścia. Jednak do tej pory w Tutlo stawialiśmy na pracę w biurze, na budowanie społeczności, rozmowy przy kawie, na korytarzu, na wzajemny uśmiech. Na callu nie ma na to czasu i jest to trudne, żeby zastąpić w 100 procentach relacje interpersonalne. Wierzę w skuteczność pracy hybrydowej. Kiedy pracujemy przed komputerem, możemy robić to zdalnie, jednak co jakiś czas spotykamy się w biurze, nie tracimy ze sobą kontaktu. To dodaje nam skrzydeł i buduje większe zaufanie.
A jak się czujesz z taką formą współpracy? Gdy jest pracownik w biurze widzisz to, czy pracuje czy ogląda Netflixa. A z pracownikiem zdalnym nie tak łatwo to zweryfikować. Jak sobie z tym radzisz?
Zaufanie to podstawa.
Bez jakich narzędzi/aplikacji nie wyobrażasz sobie pracy?
Teraz bardzo dużo pracuję na danych. Oceniam pracę managerów, patrzę na dane w takim narzędziu jak Tableau. Drugie narzędzie na którym pracuję to Trello. Wrzucam maile, które potem muszę jeszcze przeanalizować, wrócić do nich, coś z nich rozpisać. Robię sobie taki klasyczny podział: nad czym pracuję i co jest już zrobione, żebym się cieszył, że nie tylko czekają na mnie kolejne zadania, ale i wiele już zrealizowałem. Do notowania mam notatnik na Maku. Sporo notuję ze spotkań, które prowadzimy, żeby nam nie pouciekały jakieś pomysły. I to tyle. Nie mam jakichś innych narzędzi które zwiększają moją produktywność. Jestem w zasadzie tak mało narzędziowy.
A co powiedziałby teraźniejszy Tomek temu, który zaczynał przygodę z biznesem?
Życzyłbym mu wytrwałości, której jednak często brakowało. Powiedziałbym, że będzie bardzo bardzo trudno, nie tylko w pierwszym roku, ale i po dwóch i trzech. Jednak nie może się zrażać porażkami, tylko ma dalej przeć do przodu. Druga rzecz – żeby był cierpliwy, a finanse osobiste się poprawią. Nadejdzie taki czas, że z tego biznesu coś wreszcie będzie. My, de facto, po 5 latach jeszcze tej korzyści nie osiągamy w pełni. Osiągamy ją teraz na poziomie takiej pracy w korporacji. Jeszcze daleka droga przed nami. Wiele osób po drodze pyta i jeszcze nieraz zapyta czy to ma sens. Panuje przekonanie, że pracujesz, tyle robisz “te biznesy”, no więc czego się dorobiłeś? To takie niezwykle irytujące pytania. Dorobiłem się firmy, która fajnie wygląda na papierze, ale jeszcze nie wybudowałem sobie domu z basenem z jej zysków. I dlatego życzyłbym sobie tej cierpliwości, bo czasem mi jej brakuje. Jestem poirytowany gdy takie pytania padają, bo nie zawsze rozumie Cię nawet rodzina, czy przyjaciele.
Do dużo większych pieniędzy można byłoby dojść pracując po prostu w korporacji, natomiast ja zawsze staram się patrzeć na biznes długoterminowo. Głęboko wierzę, że to co robiliśmy przez ostatnie lata i robimy teraz kiedyś zaowocuje tym, że będę mógł potem skupić się na innych projektach, innych kwestiach i zbudować majątek osobisty i dochody pasywne. To jest naprawdę długa perspektywa. Tego nie robi się w 2, 3 czy nawet 5 lat.
Ile zwykle trwa w Twoim odczuciu wypracowanie stabilnego modelu biznesowego?
Uważam, że trzeba ten czas liczyć raczej w latach. Mniej więcej 2-3 lata trwa wypracowanie powtarzalności w modelu biznesowym. Wypracowanie świadomości tego, że wiemy co sprzedajemy, komu sprzedajemy, jak sprzedajemy, wiemy gdzie się reklamować, jakie mamy persony i czy w ogóle na tym zarabiamy wymaga czasu.
Pewnie jeśli ktoś już robi to z dużym doświadczeniem, zna dobrze rynek, to być może potrafi to zrobić szybciej, ale ja myślę, że to jest naturalny cykl, żeby czegoś się więcej dowiedzieć o produkcie i rynku, na którym działamy.
Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że pieniądze lubią ciszę? Czy jednak, żeby zarabiać trzeba być wszędzie i mówić o sobie i firmie bardzo dużo?
Uważam, że tutaj również trzeba mieć złoty środek. Jeśli ktoś wyskakuje z lodówki i wszystkim się chwali dookoła to zawsze się zastanawiam ile go to czasu kosztuje oraz jaki ma w tym cel.
Wiadomo, że te wszystkie posty na Instagramie, Tiktoku, Facebooku, Linkedinie kosztują sporo czasu. Trzeba je zaplanować, opisać, nagrać, zmontować i tak dalej. Jeżeli ktoś robi to dobrze i traktuje te działania jako element budowania wizerunku np. prezesa, to ok. Ja jednak wierzę w to, że firmy powinny być oderwane od konkretnych osób i powinny mieć własny odpowiedni model, działający niezależnie od jakiejś jednej czy dwóch czy trzech osób. Tak staramy się budować Tutlo, żeby mogło również działać za kilka lat, bez nas. Żeby to była organizacja dojrzała, która jest sobie sama, ma procesy, ma właściwe osoby na stanowiskach i bez względu na to czy tam jest Tomek i Damian to Tutlo może działać dalej. W związku z tym nie opieramy rozwoju Tutlo na swoim personalnym wizerunku.
Natomiast uważam też, że warto dzielić się sukcesami, bo to może być inspirujące dla innych. Może również budować kontakty, networking, szanse. Uważam więc, że nie warto ukrywać w ogóle wszystkiego, liczb i siebie. Pewne rzeczy należy pokazywać, Jednak 100 razy bardziej wolę zrobić coś, niż tym się chwalić, a chwalenie może być przy okazji i ja wierze właśnie w taki złoty środek.
Podsumowanie
Żeby odnaleźć się w roli przedsiębiorcy trzeba już od początku pogodzić się z tym, że łatwo nie będzie. Trzeba dużego samozaparcia, wiary w swój pomysł na biznes i swoje umiejętności oraz… trochę szczęścia. Na pewno warto być cierpliwym. Jeśli wszystkie elementy grają, to czas może nam pomóc. I warto mieć koło siebie osobę, która podniesie Cię z doła i każe działać dalej.